Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/166

Ta strona została przepisana.

ku zatoce Drontheimskiej, do smutnego więzienia, pod ponure wieże, zamykające jedyną w całym świecie istotę, z którą dla niego łączyła się nadzieja i szczęście. Na jawie, wspomnienie Etheli zajmowało jego myśl całą, — we śnie, wspomnienie to stawało się fantastycznem widziadłem, jaśniejącem pośród jego marzeń. W tem drugiem życiu, które snem nazywamy, kiedy istnieje tylko dusza a ciało, ze wszystkiemi swemi dolegliwościami, zdaje się nie istnieć wcale, widział swą ukochaną, nie piękniejszą, nie czystszą, ale wolną, szczęśliwszą, — więcej do niego należącą. Na drodze wszakże do Skongenu zapomnienie o swem ciele i uśpienie zmysłów nie mogło być zupełne, albowiem od czasu do czasu rozpadlina, kamień, albo gałęź z drzewa, ze świata idealnego wprowadzały go w świat rzeczywistości. Podnosił wówczas głowę, otwierał znużone oczy i żałował, że z niebiańskiej podróży spadł do swej przykrej, ziemskiej wędrówki, w której za ulatujące marzenia ta mu tylko zostawała pociecha, że na sercu swojem czuł promień włosów, będących jego jedynym skarbem, zanim cała Ethel do niego należeć miała. Później znowu, wspomnienie to nasuwało mu na myśl czarujący i fantastyczny obraz i mimowoli zagłębiał się nie we śnie, ale w nieokreślonem i nieodstępnem marzeniu.
— Panie — powtórzył głośniej Spiagudry, a tym razem głos jego, wraz z potknięciem się o pień drzewa, obudził Ordenera, — niech się pan niczego nie obawia. Łucznicy, wychodząc wraz z pustelnikiem z wieży, udali się na prawo, a my tak już jesteśmy od nich daleko, że możemy przecie głośniej rozmawiać. Przedtem jednak, co prawda, milczenie sama ostrożność nakazywała.