Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/168

Ta strona została przepisana.

mnie: — Do widzenia,! — gdy wyprowadzał łuczników? Innym razem mogłoby mnie to zaniepokoić; nie pochodzi to jednak z winy tego pobożnego i zacnego pustelnika. Samotność nadaje widać głosowi ten dźwięk szczególny, znam bowiem — tutaj Benignus mówił coraz ciszej — znam pewnego człowieka, który zawsze żyje w samotności, tego strasznego... Ale nie, przez uszanowanie dla czcigodnego pustelnika z Lynrass, nie chcę robić tak ohydnego porównania. Jego rękawice także zdawały mi się niezwykłe, jest jednak tak zimno, że można je śmiało nosić; słony napój również mnie nie dziwi. Zakonnicy katoliccy zachowują częstokroć szczególniejszą regułę, o piciu zaś morskiej wody wspomina sławny Urensius, zakonnik z góry Kaukazu, w następującym wierszu: Rivos despiciens, maris undam polat amaram. — Że to ja sobie nie przypomniałem tego wiersza w przeklętej ruinie Vygla! Lepsza trochę pamięć ochroniłaby mnie od próżnego strachu. Przyznasz pan jednak, że trudno jest mieć swobodne myśli w podobnej jaskini, siedząc za stołem kata!. Kata! tego potwora, wzbudzającego wstręt i pogardę powszechną, który różni się od zabójcy wielolicznością i bezkarnością swoich morderstw; tego człowieka, w którego sercu z najstraszliwszem okrucieństwem rozbójników łączy się tchórzowatość, niemożliwa dla samych zbrodni; tego człowieka, podającego ci jedzenie lub nalewającego czarę tą samą ręką, która przed chwilą dotykała narzędzi męczarni, albo gruchotała na torturowym koniu tysiące kości nieszczęśliwych! I jakże tu oddychać tem samem co i kat powietrzem? Najnędzniejszy żebrak, gdy go się dotknie ręka kata, porzuca ze wstrę-