Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/171

Ta strona została przepisana.

— Przeciwnie, to ja, szlachetny młodzieńcze, chcę wam oddać usługę. Czy raczycie mi powiedzieć, jaki jest cel waszej podróży?
— Nie mogę tego uczynić, szanowny kapelanie.
— Pragnąłbym szczerze, mój synu, aby to z twojej strony było wynikiem niemożliwości, a nie wskutek braku ufności, bo inaczej biada mi! biada temu, komu człowiek uczciwy odmawia swego zaufania, choćby go pierwszy raz widział dopiero!
Pokora i namaszczenie pastora żywo dotknęły Ordenera.
— Mogę wam tylko powiedzieć, mój ojcze, — rzekł — że zwiedzamy góry północne.
— Tego się właśnie domyślałem, mój synu i dlatego powracam do was. W górach tych są bandy górników i myśliwych, a spotkanie z nimi niezawsze jest bezpiecznem dla podróżnych.
— A więc? — rzekł Ordener.
Otóż, wiem dobrze, że nie należy powstrzymywać szlachetnego młodzieńca, który kroczy po drodze pełnej niebezpieczeństw; szacunek jednak, jaki powziąłem dla ciebie, panie, podał mi inny sposób, abym był ci użytecznym. Nieszczęśliwy fałszerz, którem u wczoraj niosłem ostatnią pociechę w imię Boga, był górnikiem. W chwili śmierci dał mi on ten oto pergamin, na którym napisane jest jego imię, mówiąc, że karta ta ochroni mnie od wszelkiego niebezpieczeństwa, gdybym kiedykolwiek podróżował w tych górach. Niestety! na cóż ona może się przydać biednemu księdzu, który żyje i umrze pomiędzy więźniami, i który zresztą nawet inter castra latronum, winien szukać ucieczki tylko w swej cierpliwości i modlitwie, jedynej broni