Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/172

Ta strona została przepisana.

Boga! Jeżelim przyjął tę kartę, to dlatego, że nie chciałem odmową zasmucić serca tego, który w kilka chwil potem, nie mógł już nic przyjąć, ani dać na tej ziemi. Dobry Bóg raczył mnie natchnąć szczęśliwą myślą, że dzisiaj daję ci młodzieńcze ten pergamin. Niech on ci towarzyszy we wszystkich przygodach drogi, a podarunek umierającego niechaj będzie błogosławieństwem dla podróżnika.
Ordener przyjął z rozrzewnieniem dar zacnego pastora.
— Księże kapelanie — rzekł — niechaj Bóg spełni wasze życzenia! Dziękuję wam. Jednakże — dodał uderzając po szabli — miałem już kartę bezpieczeństwa u swego boku.
— Młodzieńcze — rzekł pastor — ten nędzny pergamin lepiej może będzie cię bronił, aniżeli twój miecz żelazny. Jedno spojrzenie żałującego za swe grzechy potężniejszem jest niekiedy niż miecz samego archanioła. Żegnam was; więźniowie moi czekają na mnie. Pomódlcie się czasem za nich i za mnie.
— Zacny kapłanie — odparł Ordener z uśmiechem — wszak już powiedziałem, że wasi skazani otrzymają ułaskawienie; jeszcze raz więc to samo powtarzam.
— Nie mów z taką pewnością, mój synu. Nigdy człowiek nie może wiedzieć, co się dzieje w sercu jego bliźniego, nie wiesz i ty zatem, co postanowi syn wice-króla. Może, niestety! nie dopuści do siebie biednego kapelana. Żegnam cię, mój synu. Niechaj Bóg błogosławi twojej drodze, nie zapomnij o starym kapelanie, szlachetny młodzieńcze, a za biednych więźniów westchnij czasami do Boga.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.