Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/35

Ta strona została przepisana.

— Czy to nareszcie kapitan Dispolsen?
Pytającym się w ten sposób był starzec, tyłem do drzwi siedzący, łokciami oparty o stół i z głową na dłonie zwieszoną. Ubrany był w długą, czarną szatę, a na drugim końcu pokoju oko dostrzedz mogło rozbitą tarczę herbową, około której wisiały porwane łańcuchy orderów Słonia i Danebroga; przewrócona korona hrabiowska i szczątki dwóch rąk, emblematycznych znaków sprawiedliwości, złożone na krzyż, dopełniały tych dziwacznych ozdób.
Starcem tym był Schumacker.
— Nie, panie — odpowiedział odźwierny.
Później zaś ten ostatni rzekł do nieznajomego:
— Oto więzień — i pozostawiając ich razem, zamknął drzwi, ale przedtem mógł jeszcze słyszeć, jak starzec ostrym głosem mówił:
— Skoro to nie jest kapitan, to nie chcę widzieć nikogo.
Nieznajomy na te słowa stanął nieruchomy u drzwi, więzień zaś sądząc, że jest sam tylko, nie obrócił się ani na chwilę, zatonął bowiem w głębokiem zamyśleniu.
Poczem nagle zawołał:
— Kapitan widać opuścił mnie i zdradził! O ludzie!... ludzie są jak ten lodu kawałek, który Arab wziął za brylant, schował go starannie do worka, a gdy chciał stamtąd wydobyć, znalazł zaledwie kilka kropel wody...
— Ja nie jestem jednym z tych ludzi — rzekł nieznajomy.
Schumacker zerwał się gwałtownie.