Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/36

Ta strona została przepisana.

— Kto tu jest?! Kto mnie podsłuchuje? Czy jaki nędzny ajent tego Guldenlewa?...
— Nie mówcie źle o wice-królu, panie hrabio.
— Panie hrabio! Czyż dlatego mnie tak nazywasz abyś mi pochlebił? Daremne twoje trudy; nie jestem już potężnym.
— Ten, który mówi do ciebie, panie, nie znał cię nigdy potężnym, a mimo to jest twoim przyjacielem.
— Bo jeszcze, zapewne, spodziewa się czegoś ode mnie. Pamięć, jaką zachowują dla nieszczęśliwych, jest częstokroć miarą nadziei w nich pokładanej.
— To ja raczej mógłbym się żalić na was, szlachetny hrabio, ja bowiem pamiętałem o was, a wyście mnie zapomnieli! Jestem Ordener.
Iskra radości zajaśniała chwilowo w oczach starca, a uśmiech, którego nie mógł powstrzymać, rozdzielił jego siwą brodę od wąsów, jak promień słońca przedzierający się przez chmurę.
— Ordener! Witaj mi, witaj, Ordenerze. Tysiączne życzenia szczęścia dla podróżnego, niezapominającego o więźniu!
— Nie poznaliście mnie, panie — rzekł Ordener — zapomnieliście zapewne!
— Zapomniałem cię — rzekł Schumacker, stając się znowu ponurym — jak zapomina się powiewu wiatru, który chłodząc nas, ulatuje, jeżeli szczęściem, nie staje się huraganem, co nas przewraca.
— Hrabio Griffenfeld — zapytał młody człowiek — nie spodziewaliście się więc abym powrócił?
— Stary Schumacker nie liczył już na to; ale jest tu młoda dziewczyna, która dziś właśnie przy-