Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/42

Ta strona została przepisana.

Ordener cofnął się w głąb galeryi, nie chciał bowiem przerywać rozmowy dziewicy z niebem. Modlitwa ma dziwny urok tajemnicy, serce więc jego mimowoli napełniło się zachwyceniem nieznanem, ale światowem.
Drzwi modlitewni zwolna się zamknęły i kobieta w bieli, ze światłem w ręku, posuwała się w ciemnościach ku niemu. Zatrzymał się, bo uczuł najgwałtowniejsze wzruszenie w życiu, oparł się o ciemny mur, bez władzy i drżący, a w milczeniu całej swej istoty, słyszał wyraźnie uderzenia swego serca.
Młodą dziewicę, przechodzącą koło niego, doleciał szelest płaszcza i oddech gwałtowny a przyspieszony.
— O mój Boże! — zawołała.
Ordener rzucił się ku niej, podtrzymał ją jedną ręką, a drugą starał się napróżno pochwycić lampę, która wypadła z jej rąk i zgasła.
— To ja — rzekł z cicha.
— Ordener! — wyszeptała młoda dziewica, bo dźwięk jego głosu, którego od roku nie słyszała, brzmiał jeszcze w jej uszach, a promienie księżyca oświeciły radość, rozlaną na czarującej jej twarzy. Po chwili, wyrywając się zwolna z rąk młodego człowieka, bojaźliwa i zmieszana, mówiła dalej:
— To pan Ordener.
— On sam, hrabianko Ethel...
— Dlaczego nazywasz mnie hrabianką?
— A dlaczego mówisz mi panie?