Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/44

Ta strona została przepisana.

Guldenlewa. Ponieważ trzeba się modlić za wszystkich na świecie, a nawet za swoich prześladowców...
I zarumieniła się biedna, sądziła bowiem, że kłamie; ale była rozgniewana na młodego człowieka, a zdawało się jej, że w modlitwie wspomniała jego imię, choć je tylko w swej myśli wymieniła.
— Ordener Guldenlew bardzo byłby nieszczęśliwy, szlachetna pani, gdyby wiedział, że go zaliczasz do prześladowców swoich; cieszyć się jednak może tem, że znajduje miejsce w twoich modłach.
— O! nie — odpowiedziała Ethel zmieszana i przestraszona zimnym wyrazem twarzy młodego człowieka — nie, ja nie modliłam się za niego... Nie wiem, co czynię, co mówię. Co do syna wice-króla, nienawidzę go, chociaż go nie znam. Nie patrz pan na mnie tak surowo: czy cię obraziłam? Czy nie powinieneś przebaczyć biednej uwięzionej, ty panie, który pędzisz dni swoje obok jakiej damy pięknej i szlachetnej, wolny i jak ona szczęśliwy.
— Ja, hrabianko...! — zawołał Ordener.
Ethel zalała się potokiem łez, a on do nóg się jej rzucił.
— Czyż nie powiedziałeś mi — mówiła dalej uśmiechając się z po za łez swoich — że twoja nieobecność zdawała ci się tak krótką?
— Ja hrabianko?
— Nie nazywaj mnie tak — mówiła słodko; — nie jestem już dla nikogo hrabianką, a szczególniej dla ciebie, panie...
Ordener powstał gwałtownie i przycisnął ją do serca swego w uniesieniu.