Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/45

Ta strona została przepisana.

— O moja Ethel uwielbiana, nazwij mnie twoim Ordenerem... O powiedz mi — tu zwrócił palące spojrzenie w jej oczy łzami zalane — powiedz mi, wszak ty mnie zawsze kochasz?...
Nie wiadomo, co odpowiedziała młoda dziewica, ponieważ Ordener w uniesieniu porwał z jej ust, wraz z odpowiedzią, ten pierwszy i święty pocałunek, który dostatecznym jest w oczach Boga, aby dwoje kochanków w małżonków zamienić.
Milczeli oboje, była to bowiem dla nich jedna z tych chwil uroczystych, tak rzadkich i krótkich na ziemi, w której dusza uczuwać się zdaje szczęśliwość niebieską. Są to chwile nieokreślone; w nich dwie dusze mówią do siebie językiem dla nich tylko zrozumiałym. Wówczas, co tylko jest ludzkiego, milczy, a dwie istoty, od materyi wyswobodzone, łączą się tajemniczo na całe życie na ziemi i na zawsze w wieczności.
Ethel wysunęła się zwolna z objęć Ordenera i przy świetle księżyca patrzyli na siebie w upojeniu: on wzrokiem, przez który przemawiała męska duma i lwia odwaga; ona zamglonem spojrzeniem, pełnem skromności i anielskiego wstydu, który w sercu dziewicy łączy się z każdą uciechą miłości.
— Przed chwilą w tym korytarzu — rzekła nakoniec — unikałeś mnie, Ordenerze.
— Nie unikałem cię, ale byłem jak niewidomy, który, gdy mu po kilku długich latach wzrok przywrócą, odwraca się na chwilę od światła.
— Do mnie raczej porównanie to zastosować można, ponieważ w twej nieobecności nie doznawałam