Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/47

Ta strona została przepisana.

— Niestety! — przerwała boleśnie dziewica — znowu ranie porzucasz...
— Powtarzam ci, moja Ethel ukochana, że przybędę tu wkrótce, aby cię wyrwać z tego więzienia, albo w niem wraz z tobą pozostać na zawsze.
— Być razem z nim! — wyrzekła słodko. — O nie zwódź mnie! Bo czyż mogę spodziewać się takiego szczęścia!
— Jakiej żądasz przysięgi? — zawołał Ordener. — Powiedz mi, droga Ethel, wszak wobec Boga jesteś już moją żoną?...
I w miłosnem uniesieniu przyciskał ją silnie do swej piersi.
— Jestem twoją — wyszeptała.
Dwa te serca szlachetne i czyste biły z rozkokoszą obok siebie, a miłość czyniła je szlachetniejszemi i czystszemi jeszcze.
Nagle rozległ się obok nich gwałtowny wybuch śmiechu. Człowiek, płaszczem odziany, wydobył ślepą latarkę, którą przedtem ukrywał, a jej jasność oświeciła przestraszoną i zmieszaną twarz Etheli i zdziwione a dumne oblicze Ordenera.
— Odważnie, śliczna paro, odważnie! Ale zdaje mi się, że tak krótko wędrując po krainie Czułości, nie szliście wzdłuż zakrętów rzeki Uczucia i musieliście podążyć manowcami, aby dojść tak prędko do gaju Pocałunku.
Czytelnicy nasi poznali zapewne porucznika, wielbiciela panny de Scudery. Porzuciwszy czytanie „Clelii“ dla odbycia nocnego rontu, przybył i do wieżycy, a kochankowie kroków jego nie usłyszeli.