Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/48

Ta strona została przepisana.

Przechodząc korytarzem, usłyszał rozmowę i przy świetle księżyca ujrzał poruszające się dwa cienie. Wówczas, ciekawy i śmiały, ukrył pod płaszczem latarnię i na palcach zbliżył się do widziadeł, które wybuch jego śmiechu tak nieprzyjemnie wyrwał z uniesienia.
Ethęl poruszyła się, chcąc uciekać od Ordenera, po chwili jednak, jakby szukając opieki i obrony, swą rozpaloną głowę ukryła na jego piersiach.
On zaś stał nieporuszony i dumny, jak król.
— Biada — rzekł — biada temu, który cię przestraszył i zasmucił, o moja Ethel!
— Tak, tak — odezwał się porucznik — biada mi, żem tak niezręcznie przestraszył czułą Mandanę.
— Mości poruczniku — rzekł wyniośle Ordener — wzywam cię, abyś milczał.
— Mości śmiałku — odpowiedział oficer — i ja cię wzywam, abyś zamilkł.
— Czy mnie pan słyszysz?! — zawołał Ordener grzmiącym głosem — milczeniem wyjednaj sobie przebaczenie.
Tibi tua — odparł porucznik — radę swą zachowaj dla siebie. Milczeniem wyjednaj sobie przebaczenie.
— Milcz! — krzyknął Ordener głosem, od którego szyby zadrżały; a złożywszy młodą dziewicę na stojącym opodal fotelu, chwycił energicznie za ramię oficera.
— No, no, śmiałku! — rzekł porucznik nawpół ze śmiechem, nawpół z gniewem — czy nie widzisz,