Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/57

Ta strona została przepisana.

Powtórzyło się gwałtowne wołanie:
— Spiagudry! czy chcąc, abyś słyszał, mam iść i uszy ci oberwać?
— Niechaj Opatrzność weźmie w opiekę nie duszę, ale ciało moje! — rzekł przestraszony starzec.
I krokiem, który bojaźń przyśpieszała i zwalniała zarazem, skierował się do drugich drzwi bocznych i spiesznie je otworzył. Czytelnicy nasi nie zapomnieli zapewne, że drzwi te prowadziły do sali umarłych.
Gdy wszedł, wtedy lampa oświeciła widok okropny i dziwaczny. Z jednej strony Spiagudry, chudy i pochylony nieco; z drugiej człowiek małego wzrostu, krępy, barczysty, odziany od stóp do głowy w skóry różnych zwierząt, na których krew zaschła zaledwie. Stał on przed trupem Gilla Stadta, który, wraz z ciałem młodej dziewczyny i kapitana, zajmował niejako głąb sceny. Ci tylko martwi świadkowie, leżący w półcieniu, mogli patrzeć, nie uciekając z przestrachu, na dwóch żywych, których rozmowa miała się rozpocząć.
Rysy małego człowieka, które światło dokładnie uwydatniało, miały w sobie coś niezwykle dzikiego. Brodę miał gęstą i rudą, a jego czoło, okryte czapką z łosiowej skóry, zdawało się być najeżone włosami tego samego koloru. Usta miał szerokie, grube wargi, zęby ostre i rzadkie, a nos jak dziób orła zakrzywiony. Jego szare oczy, nadzwyczaj ruchliwe, rzucały na Spiagudrego spojrzenia, w których okrucieństwo tygrysa łagodziła tylko przebiegłość małpy. Szczególny ten człowiek uzbrojony był w długą szablę, nóż bez pochwy i kamienną siekierę, a opierał się na dłu-