Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/59

Ta strona została przepisana.

Wymawiając to imię, dzika i szydercza twarz małego człowieka pokryła się ponurym smutkiem.
— Przebacz, panie, ale już jej nie mam — rzekł Spiagudry — wiadomo waszej łasce, że wszelkie pozostałości po górnikach oddajemy do skarbu, ponieważ król wszystko po nich odziedzicza, jako ich przyrodzony opiekun.
Nieznajomy zwrócił się do trupa, założył ręce i rzekł głucho:
— To prawda! Ci nędzni górnicy są jak edredony. Robią dla nich gniazda, aby im puch zabierać.
Później, podnosząc trupa na swoich rękach i ściskając go silnie, zaczął wydawać dzikie jęki miłości i bolu, podobne do mruczenia niedźwiedzia, pieszczącego się ze swojem małem. Do tych dźwięków nieokreślonych, mieszały się niekiedy słowa dziwnego języka, których Spiagudry nie mógł zrozumieć.
Nakoniec położył trupa na kamienne łoże i zwrócił się do dozorcy.
— Czy wiesz, przeklęty czarowniku — zapytał — jak się nazywa żołnierz, pod nieszczęśliwą zrodzony gwiazdą, którego ta dziewczyna nad Gilla przeniosła? I uderzył nogą zimne zwłoki Guthy Stersen.
Spiagudry kiwnął przecząco głową.
— A więc, na siekierę Ingolpha, głowę mego rodu, wytępię wszystkich, którzy noszą taki mundur! — zawołał nieznajomy, wskazując ubranie oficera. — Ten, na którym się chcę zemścić, będzie między nimi. Spalę cały las, aby zniszczyć jadowity krzew, który wśród niego rośnie. Przysiągłem to w dniu, kiedy Gill umarł i dałem mu już towarzysza, z którego trup jego cieszyć się powinien.