Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/60

Ta strona została przepisana.

— O Grillu! oto leżysz bez siły i życia, ty, coś fokę dogonił płynąc, dziką kozę biegnąc; ty, coś zwyciężył w walce i zdusił niedźwiedzia z gór Koll, — leżysz teraz nieruchomy. Przebiegałeś w jednym dniu Drontheimhus, od Orkel aż do jeziora Smiasen; wdrapywałeś się na szczyty Dofre-Fieldu, jak wiewiórka na dęby — a teraz, Gillu mój, leżysz milczący, ty, coś stojąc na wierzchołku burzami nawiedzanej góry Kongsberg, śpiewał głosem od gromów silniejszym. O Gillu! napróżno więc dla ciebie zawaliłem kopalnię w Faroer; daremnie spaliłem katedrę w Drontheim; wszystkie moje trudy stracone — i na tobie się zakończy ród dzieci Islandyi, potomstwa Ingolpha Tępiciela; nie odziedziczysz mojej kamiennej siekiery, ale przeciwnie, ty to pozostawiasz mi swoją czaszkę, abym odtąd pił z niej wodę morską i ludzką krew!
Po tych słowach, chwytając za głowę trupa, rzekł:
— Spiagudry, dopomoż mi!
I zrucając swoje rękawice, ukazał szerokie ręce, uzbrojone w długie pazury, twarde i zagięte, jak u drapieżnego zwierza.
Spiagudry widząc, że chciał swoją szablą odciąć czaszkę trupa — zawołał z przerażeniem, którego nie mógł pokryć:
— Sprawiedliwy Boże! panie, toż to jest umarły!
— Wolisz więc — zapytał spokojnie mały człowiek — aby ostrze to na żywego tutaj się zwróciło?
— Oh! niech wasza wielmożność pozwoli... czy wasza ekscelencya może sprofanować...? Wasza łaska... panie, wasza dostojność nie zechce...