Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/61

Ta strona została przepisana.

— Skończyszże raz? Czyż ja potrzebuję wszystkich tych tytułów, ty żywy skielecie, abym wierzył w twój głęboki szacunek dla mojej szabli?
— Na Świętego Waldemara, na Świętego Usupha, w imię Opatrzności, oszczędź pan umarłego...!
— Pomagaj mi i nie mów o świętych, do szatana!
— Panie — mówił dalej Spiagudry z błaganiem — na twego sławnego przodka, Świętego Ingolpha!..
— Ingolph Tępiciel był takim samym, jak ja, potępieńcem.
— Na imię nieba — powiedział starzec, pochylając się — właśnie jabym chciał, abyś pan uniknął tego potępienia.
Mały człowiek zniecierpliwił się. Jego szare oczy zabłysły, jak dwa węgle rozpalone.
— Pomóż mi! — powtórzył, porywając za szablę.
Dwa te słowa powiedziane były głosem, jakim wymówiłby je lew, gdyby mógł przemówić. Dozorca, nawpół żywy i drżący, usiadł na czarnym kamieniu i podtrzymywał rękami zimną i mokrą głowę Gilla, nieznajomy zaś, przy pomocy noża i szabli, zdjął z niej czaszkę ze szczególną zręcznością.
Skończywszy operacyę, spoglądał przez chwilę na ową czaszkę, wymawiając jakieś dziwne wyrazy; później oddał ją Spiagudremu, aby ją wymył i oczyścił, przyczem rzekł, wydając rodzaj wycia:
— Ja już nie będę miał tej pociechy, aby spadkobierca duszy Ingolpha pił z mojej czaszki krew ludzką i morską wodę!
Po chwili dzikiego zamyślenia, mówił dalej:
— Za huraganem następuje huragan, za lawinami śniegu idą inne lawiny, ja zaś ostatnim będę z me-