Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/69

Ta strona została przepisana.

wała się wszakże odpychać z pierwszego wejrzenia. Był to człowiek raczej nizki niż wysoki, a jego twarz wcale nie była odpowiednią dla posłańca. Po bliższem zbadaniu, twarz tego człowieka znamionowała otwartość, posuniętą aż do czelności, a wesołość jego spojrzenia miała w sobie coś dyabelskiego i złowieszczego. Skłonił się głęboko przed hrabiną i podał jej pakiet, opieczętowany jedwabnemi sznurkami.
— Racz pozwolić, szlachetna pani — rzekł — abym złożył u jej stóp szacowną przesyłkę jego łaski, dostojnego pani małżonka, a mego szanownego pana.
— Czy to od niego samego i dlaczegóż to hrabia, mój małżonek, używa was jako posłańca? — spytała hrabina.
— Ważne sprawy wstrzymały przyjazd jego łaski; list ten zawiadamia was o tem, dostojna hrabino. Co do mnie, to wedle rozkazu mego szlachetnego pana, będę miał wysoki zaszczyt prosić cię pani o chwilę rozmowy bez świadków.
Hrabina zbladła i zawołała drżącym głosem:
— Ja miałabym mieć potajemną rozmowę z wami, panie Musdoemon?!
— Gdyby to miało zrobić przykrość szlachetnej pani, jej niegodny sługa byłby w rozpaczy.
— Przykrość... nie, bezwątpienia — odparła hrabina, zmuszając się do uśmiechu — ale czyż ta rozmowa jest tak konieczną?
— Niezbędną, pani hrabino. List, który pani raczyłaś przyjąć z moich rąk, obejmuje zapewne wyraźny co do tego rozkaz.