Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/71

Ta strona została przepisana.

— A więc, jeżeli je masz, Elphegio, to dlaczegóż sama naigrawasz się z nich codziennie przez nowe twoje zbrodnie?
Hrabina Ahlefeld ukryła twarz w dłoniach — posłaniec zaś mówił dalej;
— Potrzeba wybrać, Elphegio, albo wyrzuty sumienia z wyrzeczeniem się zbrodni, albo zbrodnie bez wyrzutów. Uczyń jak ja: wybierz drugie, to lepsze, a przynajmniej weselsze.
— Oh! żeby w wieczności — rzekła hrabina półgłosem — nie powtórzono ci tych słów twoich, Musdoemonie!
— No, no, moja droga, porzućmy te żarty, albo jeżeli wierzysz w wieczność, to nabierz przekonania, że nieodwołalnie do piekła należysz. Na cóż się więc zda kilka lat pokuty na ziemi? Wieczność i tak nie będzie krótszą.
Poczem, siadając obok hrabiny i obejmując ją za szyję — mówił dalej:
— Elphegio, staraj się pozostać, jeżeli nie fizycznie, to przynajmniej moralnie, tem, czem byłaś temu lat dwadzieścia.
Nieszczęśliwa hrabina miała tyle siły, że wywzajemniła się za tę odpychającą pieszczotę. W występnym tym uścisku dwóch istot, które nienawidziły się i pogardzały sobą wzajemnie, było coś zbyt oburzającego nawet dla tych dusz upadłych. Nieprawe ich pieszczoty, stanowiące kiedyś ich szczęście, do których dziś jeszcze się przymuszali, były dla nich praw dziwą męczarnią. Dziwna i sprawiedliwa zmiana ich uczuć występnych! Ich zbrodnia karą się dla nich stała.