Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/92

Ta strona została przepisana.

— Jak to! — przerwał Schumacker — jakie małżeństwo?
Zjawienie się czwartej osoby zatrzymało odpowiedź na ustach porucznika.
Wszyscy zwrócili oczy na wchodzącego. Ponura twarz więźnia rozjaśniła się, wesoła fizyognomia porucznika przybrała wyraz powagi, a słodkie oblicze Etheli, blade i zmieszane podczas długiego monologu oficera, zajaśniało życiem i radością. Przytem westchnęła głęboko, jakby z jej piersi spadł jakiś ciężar nieznośny, a jej uśmiech smutny i przelotny wystąpił na spotkanie nowo przybyłego. Był nim Ordener.
Starzec, młoda dziewica i oficer byli względem Ordenera w szczególnem położeniu; wszystkich ich łączyła z nim pewna tajemnica, dlatego przeszkadzali sobie wzajem. Powrót Ordenera do zamku nie zadziwił ani Schumackera, ani Etheli, którzy się go spodziewali, ale za to ździwił porucznika. Przytem obecność tego ostatniego niemiłą była dla Ordenera; mógł bowiem lękać się niedyskrecyi co do sceny, jak a dnia poprzedniego miała miejsce. Milczenie jednak, wymagane w podobnym razie prawam i honoru, uspokoiło go w tym względzie. Nie miał przeto powodu dziwić się, widząc oficera siedzącego spokojnie obok więźniów. Wszyscy oni jednak nie mogli nic sobie powiedzieć dopóki byli razem, właśnie dlatego, że pojedynczo mieli z sobą wiele do pomówienia. Opócz przeto porozumiewających spojrzeń, przyjęto Ordenera zupełnie milcząco.
Porucznik parsknął śmiechem.