Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/95

Ta strona została przepisana.

— Ależ — zawołał porucznik, kładąc się od śmiechu — tego już za nadto. Chciałbym bardzo, aby baron Thorvick mógł słysząc wróżbiarza, który tak dokładnie obznajmiony jest ze wszystkiem, co tylko jego przeznaczenia dotyczy. Wierzaj mi jednak, mości proroku, że jeszcze za małą masz brodę, abyś mógł być dobrym czarnoksiężnikiem.
— Mości poruczniku — odpowiedział zimno młody człowiek — nie sądzę, aby Ordener chciał zaślubić kobietę, nie kochając jej.
— Otóż są i morały książkowe. A któż wam powiedział, mości nieznajomy w zielonym płaszczu, że baron nie kocha Ulryki Ahlefeld?
— A was, jeśli łaska, kto zapewnił, że ją kocha?
Tutaj porucznik, jak to często bywa w zapale rozmowy, uniósł się chęcią twierdzenia o rzeczy, której wcale nie był pewny.
— Kto mnie upewnił? Zabawne pytanie! Na złość dla pańskiego wróżbiarstwa, jest to małżeństwo tak z wyrachowania, jak i ze skłonności, i wszyscy o tem wiedzą.
— Wyjąwszy mnie — rzekł Ordener poważnie.
— Wyjąwszy pana, być może; ale pan nie wzbronisz przecie synowi wice-króla kochać się w córce kanclerza.
— Kochać się!
— Kochać się szalenie!
— Zapewne, że w takim razie musiałby chyba oszaleć.
— Hola! nie zapominaj pan o kim i do kogo mówisz. Możnaby powiedzieć, że syn wice-króla nie może się zakochać bez pozwolenia tego prostaka.