Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/99

Ta strona została przepisana.

— Przyniosę ci ją, panie hrabio; zaufaj mi. Morderstwo popełnione zostało dopiero wczoraj, Han uciekł na północ. Mam przewodnika, który zna wszystkie jego kryjówki, sam również nieraz przebiegałem góry Drontheimhuusu. Doścignę więc tego bandytę.
Ethel zbladła. Schumacker podniósł się. Jego spojrzenie miało w sobie coś wesołego, jak gdyby zrozumiał, że są na świecie cnotliwi ludzie.
— Szlachetny Ordenerze — rzekł — bądź zdrów!
I wznosząc rękę ku niebu, zniknął po za krzakami.
Ordener, odwróciwszy się, ujrzał na skale mchem zarosłej Ethelę bladą podobną do statui z alabastru na czarnym piedestale.
— Sprawiedliwy Boże! — zawołał rzucając się ku niej i chwytając w swoje objęcia — co ci jest, o moja Ethel?
— Gdybyś uczuwał — odrzekła drżąca dziewica głosem, który słychać było zaledwie — nie miłość, ale chociaż litość dla mnie, o! panie, nie byłbyś mnie wczoraj zwodził nadaremnie, — bo chyba mnie zabić przyszedłeś do tego więzienia. Panie Ordener, Ordenerze mój, wyrzeknij się, zaklinam cię na imię nieba, na aniołów świętych, swego nierozsądnego zamiaru! Ordenerze, ukochany mój Ordenerze! dla mnie uczyń tę ofiarę.
I łzy polały się strumieniem z jej oczu, a głowa opadła na łono młodego człowieka.
— Nie ścigaj tego rozbójnika — mówiła dalej — tego strasznego szatana, któregobyś chciał zwalczyć. W czyim interesie idziesz doń Ordenerze? Jakaż sprawa może być droższą dla ciebie, nad życie nieszczęśliwej, którą wczoraj jeszcze nazwałeś swoją ukochaną małżonką?...