Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/100

Ta strona została przepisana.

jesteś już stary, iż ludzie sądzą, że nigdy życia nie skończysz. Jutro już tego nie powtórzą.
Zwierz odpowiedział straszliwym rykiem, cofnął się i jednym skokiem rzucił się na małego człowieka. Ten ani na krok nie ruszył się z miejsca. Szybki jak błyskawica, prawą ręką uchwycił za brzuch wilka, który stojąc na tylnych, przednie swe łapy zarzucił na jego ramiona, lewą ręką zasłonił twarz przed otwartą paszczą swego wroga i uchwycił go za gardło z taką siłą, że zwierz, podniósłszy łeb do góry, zdołał zaledwie wydać jęk chrapliwy.
— Wilku smiaseński — zawołał mały człowiek z tryumfem — rozdzierasz moją opończę, ale ją twoja skóra zastąpi.
W chwili, kiedy do tych słów zwycięskich dodawał kilka wyrazów z jakiegoś dziwnego języka, wysilenia konwulsyjne duszonego wilka przewróciły go na kamienie, rozrzucone po sali. Upadli obadwaj, a ryk ludzki złączył się z wyciem dzikiego zwierza.
W upadku swoim puściwszy gardło wilka, mały człowiek już uczuł ostre kły, zatapiające się w jego ramieniu, kiedy, taczając się po ziemi, walczący potrącili białą, kosmatą masę olbrzymiej wielkości, leżącą w najciemniejszej części sali.
Był to niedźwiedź; zaczepiony, obudził się z głębokiego snu, mrucząc gniewnie.
Skoro tylko jego zaspane ślepia otwarły się o tyle, że mógł dojrzeć toczącą się walkę, natychmiast rzucił się z wściekłością, nie na człowieka jednak, lecz na wilka, tryumfującego właśnie w tej chwili; swą paszczą straszliwą schwycił go za kark i odciągnął od