Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/102

Ta strona została przepisana.

Ten ostatni, zbierając siły wyczerpane przez długi opór starego wilka, obydwiema rękami ścisnął jego paszczę z taką mocą, że krew trysnęła z nozdrzy zwierza, jego błyszczące oczy zgasły i napół się zamknęły, wreszcie zachwiał się i padł u nóg swego zwycięzcy. Słabe poruszenia ogonem i konwulsyjne drgania, przebiegające po całem jego ciele, świadczyły, że zwierz żył jeszcze. Trwało to jednak zaledwie kilkanaście sekund, poczem wszelkie oznaki życia znikły.
— Otóż i nie żyjesz stary wilku — rzekł mały człowiek, popychając wzgardliwie nogą martwego już zwierza. — Czy sądziłeś, że późniejszej doczekasz się starości po spotkaniu mnie na swej drodze? Nie będziesz już po śniegu biegał cichemi kroki, wietrząc i tropiąc swe ofiary; sam teraz staniesz się łupem wilków, albo sępów. Zbłąkanych podróżnych około Smiasen pożarłeś wielu w ciągu twego długiego, pełnego mordów życia, a teraz sam już nie żyjesz, nie będziesz więcej pożerał ludzi. A szkoda!
Wziąwszy do ręki ostry kamień, usiadł nad ciepłym i drgającym jeszcze trupem wilka, porozcinawszy stawy członków, oderznął głowę, przeciął skórę przez całą długość brzucha i zdjął ją, jak kaftan, z martwego cielska; ze straszliwego wilka Smiaseńskich lasów po został tylko kadłub nagi i skrwawiony. Potem zwycięzca zdobytą skórę zarzucił na swe pokąsane ramiona, odwróciwszy na zewnątrz spodem, krwią zbroczonym.
— Rad nie rad — mruknął do siebie — muszę odziewać się w skóry dzikich zwierząt, gdyż skóra ludzka za cienka jest, aby ochronić mogła od zimna.
Gdy mały człowiek tak przemawiał do siebie,