Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/105

Ta strona została przepisana.

kają ode mnie, robią przez bojaźń to, co jabym uczynił z nienawiści... Ty jednak wiesz, Friend, że z zadowoleniem spotykam człowieka, kiedy czuję głód albo pragnienie.
Nagle spostrzegł w głębi korytarza światełko, które pokazało się i wzrastało stopniowo, oświecając wilgotne mury.
— Otóż jeden z nich. Kiedy się mówi o piekle, szatan pokazuje swe rogi... Hola! Friend — dodał, odwracając się do niedźwiedzia — wstań!
Zwierz powstał natychmiast.
— No, no, trzeba wynagrodzić posłuszeństwo, zaspakajając twój głód.
To rzekłszy, mały człowiek nachylił się do przedmiotu, który leżał na ziemi, a po chwili rozlegało się jakby trzeszczenie kości rąbanych siekierą; już jednak nie było słychać jęków.
— Jak widzę, to nas dwôch tylko jest żyjących w tej sali Arbara. Masz, przyjacielu Friend, dokończ rozpoczętej uczty.
I ku drzwiom trójkątnym rzucił odciętą część przedmiotu, który leżał u jego nóg.
Niedźwiedź poskoczył do swego łupu z taką chciwością, że najwprawniejsze oko nie zdołałoby dostrzedz, czy nim nie było ramię ludzkie, odziane w kawałek sukna, barwy munduru muszkieterów munckholmskiego pułku.
— Otóż nadchodzą — rzekł mały człowiek, wpatrując się w światło coraz więcej wyraźniejsze. — Towarzyszu Friend zostaw mnie na chwilę samego... dalej! precz!