Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/107

Ta strona została przepisana.

— Nie przychodzę tutaj jako wróg, przeciwnie, przychodzę jako przyjaciel...
Mieszkaniec Zwalisk nic pozwolił mu dokończyć.
— Dlaczegóż więc — rzekł — nie zrzuciłeś z siebie ludzkiej postaci?
— Zamiarem moim jest oddać ci usługę, jeśli tylko jesteś tym, którego szukam...
— To znaczy, że chcesz, abym ci był użytecznym. Człowieku, daremne są twe trudy. Umiem oddawać usługi tym tylko, którym się żyć sprzykrzyło.
— Ze słów tych — odparł nieznajomy — widzę, że jesteś człowiekiem, jakiego mi potrzeba. Ale twój wzrost... Han z Islandyi jest olbrzymem, więc ty nim być nie możesz.
— Pierwszy to raz wątpią o tem w mojej obecności.
— Jakto! ty nim jesteś? — i nieznajomy zbliżył się do małego człowieka. — Ależ wszyscy mówią, że Han z Islandyi ma kolosalną postawę?...
— Do postawy dodaj moją sławę, a będę wyższym od Hekli.
— Doprawdy? Powiedz, proszę, czy rzeczywiście jesteś Hanem, urodzonym w Klipstadur w Islandyi?
— Nie odpowiadam słowami na to pytanie — rzekł mały człowiek powstając, a przed spojrzeniem jego nieznajomy cofnął się o trzy kroki.
— Poprzestaję na odpowiedzi twego spojrzenia — zawołał prawie błagalnie nieznajomy, spoglądając na próg korytarza wzrokiem, w którym znać było żal, że go przestąpił. — Twoje dobro sprowadza mnie tutaj.