Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/113

Ta strona została przepisana.

która myśli o sukni, jaką ma sobie uprząść ze skradzionych konopi, a tymczasem pazury kota plączą jej wrzeciona.
— Jeszcze raz proszę zastanów się, zanim odrzucisz moją ofiarę.
— Jeszcze raz, ja, rozbójnik, powtarzam ci, wielki kanclerzu obojga królestw — nie!
— Po ważnej usłudze, jaką mi oddałeś, innej spodziewałem się odpowiedzi.
— Po jakiej usłudze? — zapytał rozbójnik.
— Czy to nie ty zamordowałeś kapitana Dispolsena?
— Być może, hrabio Ahlefeld, ale go nie znam wcale. Któż jest ten człowiek, o którym mówisz?
— Jakto! czyżby wypadkiem nie w twoje ręce wpadła żelazna szkatułka, którą on niósł z sobą?
Zapytanie to zdawało się coś przypominać rozbójnikowi.
— Poczekaj — rzekł — pamiętam wistocie i tego człowieka, i jego szkatułkę żelazną. Było to na płaszczyznach Urchtalu.
— Gdybyś mógł oddać mi tę szkatułkę, wtedy wdzięczność moja byłaby bez granic. Powiedz mi, co się z nią stało, bo napewno jest w twojem posiadaniu?
Szlachetny minister tak żywo nalegał, że to zdziwiło rozbójnika.
— Ta skrzynka żelazna jest więc tak wielkiej wagi dla twojej łaski, kanclerzu Norwegii?
— Tak, tak!
— Jakąż otrzymam nagrodę, jeśli ci powiem, gdzie ją możesz znaleźć?