Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/119

Ta strona została przepisana.

tyłem, wyszczerzając wciąż straszną paszczę na nieprzyjaciół swojego pana.
Ochłonąwszy ze zdumienia i przerażenia, patrzyli bezradni, jak niedźwiedź, unosząc bandytę z pod ich ciosów, schodził w przepaść, zapewne w ten sam sposób, jak z niej wyszedł, to jest czepiając się pni drzew i wypukłości skał. Chcieli go porazić odłamami skalnemi, ale zanim zdołali podźwignąć bryły granitowe, leżące na ziemi od wieków, rozbójnik i jego osobliwy wierzchowiec zniknęli im z przed oczu.