Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/12

Ta strona została przepisana.

tylko zdawała się być smutną. Nigdy wszelako nie zwracała czulszych spojrzeń na swego ukochanego Karola; spojrzenia te jednak równie były posępne, jak i czułe, a pośród ogólnej wesołości, wszystkich to dziwiło. Z każdą chwilą, im bardziej zdawało się wzrastać szczęście narzeczonego, tem więcej oczy jej wyrażały cierpienia i miłości.
— O moja Lucy — rzekł do niej Karol po odbyciu świętego obrządku — tak więc pobyt w okolicy tego rozbójnika, stanowiący dla innych prawdziwą klęskę, dla mnie jest powodem największego szczęścia!
Wszyscy zauważyli, że ona kiwnęła głową i nie odpowiedziała ani słowa.
Nadszedł wieczór: pozostawiono ich przeto samych w nowej ich chatce, a tańce i zabawy rozpoczęły się na dobre na otwartem powietrzu, dla uczczenia szczęścia nowo zaślubionych.
Nazajutrz rano, Karol Stadt znikł ze wsi, a wkrótce kilka słów skreślonych jego ręką oddał ojcu Lucy Pelnyrh jakiś strzelec z góry Kole, który nowo zaślubionego spotkał przed świtem, na brzegach zatoki.
Tajemniczy ten wypadek pogrążył w smutku całą wioskę i napróżno starano go sobie wytłumaczyć. Odprawiono nabożeństwo w tym samym kościele, w którym kilka dni przedtem on sam śpiewał dziękczynne pieśni za otrzymane szczęście. Nie wiadomo co utrzymało przy życiu wdowę Stadt. Po dziewięciu miesiącach samotności i żałoby, wydała ona na świat syna, a w tymże samym dniu, wioska Golyn zawaloną została przez oderwanie wznoszącej się po nad nią skały.