Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/129

Ta strona została przepisana.

ska. Stukając w drewniane ramy, drzwi te otaczające, zawołał:
— Otwórzcie, jestem podróżny!
— Wejdźcie — odpowiedział głos z wewnątrz.
Jednocześnie usłużna ręka podniosła rybią skórę, poczem Ordener wszedł do schroniska rybaka norweskich wybrzeży. Był to rodzaj okrągłego szałasu, zbudowanego z drzewa i ziemi, pośrodku którego płonęło ognisko, błyszczące to czerwonawym płomieniem torfu, to znowu bladą jasnością sosny. Tuż obok ogniska, rybak, jego żona i dzieci, odziane nędznie, siedzieli dokoła stołu, zastawionego drewnianemi talerzami i różnemi naczyniami z gliny. Z przeciwnej strony, pomiędzy sieciami i wiosłami, dwa renifery spały na posłaniu z liści i skór; przedłużenie posłania było snąć przeznaczone dla mieszkańców domu i gości, którychby los im zdarzył. Nie odrazu jednak można było rozpoznać wnętrze chaty, unoszący się tam bowiem dym ostry i ciężki, z trudnością wydobywający się przez otwór, wybity w szczycie szałasu, wszystkie przedmioty okrywał zasłoną gęstą i ruchomą.
Jak tylko Ordener próg przestąpił, natychmiast rybak i jego żona wstali i przywitali go serdecznie. Wieśniacy norwescy lubią podróżnych; są oni bardzo grzeczni i niezmiernie ciekawi nowin ze świata.
— Panie — rzekł rybak — musisz uczuwać głód i zimno. Oto ogień do osuszenia twego płaszcza i smaczny rindebrod dla zaspokojenia głodu. Wasza łaskawość raczy następnie powiedzieć nam kto jest, skąd i dokąd idzie i jakie historye opowiadają kobiety w waszej okolicy.