Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/132

Ta strona została przepisana.

— Jeśli wasza łaskawość — dodała z zaciekawieniem żona rybaka — nie może nam nic powiedzieć co się dotyczy jego osoby, to przynajmniej, czy nie raczy objaśnić, co się tam dzieje obecnie na świecie? Radzibyśmy coś więcej usłyszeć o tem sławnem małżeństwie, o którem właśnie mój mąż i pan wspomniał.
— Tak — rzekł znowu rybak z powagą — to najświeższa nowina. Przed upływem miesiąca, syn wice-króla zaślubi córkę wielkiego kanclerza.
— Bardzo o tem wątpię — odparł Ordener.
— Pan o tem wątpisz? Ależ ja panu mogę zaręczyć, że to rzecz niewątpliwa. Mówił mi o tem człowiek, który to słyszał od pana Poela, ulubionego kamerdynera szlachetnego barona Thorvick, to jest raczej szlachetnego hrabiego Danneskiold. Czyżby jaka burza zamąciła wodę przez sześć dni? Ten głośny związek miałby być zerwanym?
— Tak sądzę — potwierdził młodzieniec z uśmiechem.
— Jeśli tak, to się pan bardzo mylisz. Nie należy zapalać ognia dla smażenia ryby, dopóki się za nią sieć nie zamknie. Ale czyż to zerwanie jest tak pewne? Od kogo pan o tem słyszałeś?
— Od nikogo — rzekł Ordener. — Ja tylko sam tak sobie układam w swej głowie.
Słysząc te naiwne słowa, rybak, pomimo wrodzonej Norwegczykom grzeczności, nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
— Przebaczcie, panie. Ale łatwo odgadnąć, że pan jesteś podróżnym, a może i cudzoziemcem. Czyż pan sobie wyobrażasz, że wypadki pójdą według pań-