Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/133

Ta strona została przepisana.

skiego rozumowania, a na świecie wyjaśni się lub zachmurzy według jego woli?
Tutaj rybak, wtajemniczony w sprawy publiczne, jak wszyscy wieśniacy norwescy, zaczął tłumaczyć Ordenerowi: z jakich mianowicie powodów małżeństwo to musi przyjść do skutku, to jest, że tego wymagały interesy rodziny Ahlefeldów i że wice-król nie mógł odmówić królowi, który tego pragnął. Nadmienił także, że prawdziwa miłość łączy przyszłych małżonków. Jednem słowem, rybak Braall nie wątpił, że ten związek musi dojść do skutku i chciałby być — jak mówił — równie pewnym, iż mu się uda nazajutrz zabić przeklętego psa morskiego, który ogromne robił szkody w jeziorze Master-Bick.
Ordener nie czuł się usposobionym do prowadzenia rozmowy o sprawach publicznych z tak silnym politykiem, a przybycie nowej osoby wydobyło go z kłopotu.
— To on, to mój brat! — zawołała stara Maase.
Dla wyrwania jej z niemego podziwienia, z jakiem słuchała słów swego męża, potrzeba było przybycia brata.
Dzieci radośnie witały wuja, a rybak, podając mu rękę, rzekł z powagą:
— Witaj nam bracie.
Później, zwracając się do Ordenera, dodał:
— Panie, to nasz brat, sławny strzelec Kennybol z gór Kole.
— Witam was serdecznie — rzekł góral, zdejmując czapkę z niedźwiedziej skóry. — Bracie, nie wiedzie mi się polowanie na waszych brzegach, jak