Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/136

Ta strona została przepisana.

— Tak jest i pewnie zwierzę to już nie żyło, nie broniło się bowiem.
— Ależ — zapytał trafnie rybak — jeśli nie żyło, to w jakiż sposób trzymało się na na grzbiecie niedźwiedzia?
— Tego właśnie nie mogę zrozumieć. W każdym razie była to ostatnia uczta niedźwiedzia. Wchodząc do wsi, uprzedziłem sześciu tęgich towarzyszów. Jutro więc, siostro Maase, przyniosę ci najpiękniejsze białe futro, jakie kiedykolwiek można było widzieć na śniegach gór.
— Strzeż się, bracie — rzekła kobieta — ty w samej rzeczy coś szczególnego widziałeś. Ten niedźwiedź to może dyabeł?...
— Czyś oszalała — przerwał góral ze śmiechem. — Dyabeł miałby się przemienić w niedźwiedzia! W kota, w małpę, to być może, bo to się przecie zdarzało; ale w niedźwiedzia! Na Świętego Eldona Egzorcystę, nawet dzieci i stare baby mogłyby się litować nad twoją zabobonnością.
Skarcona kobieta spuściła głowę.
— Czcigodny bracie, byłeś moim panem, zanim szanowny mój mąż zwrócił na mnie swe oczy; czyń przeto tak, jak ci twój anioł stróż podszepnie.
— A w której stronie spotkałeś tego niedźwiedzia? — zapytał rybak.
— W kierunku Smiasen, około groty Walderhoga.
— Walderhoga! — zawołała rybaczka, żegnając się.
— Walderhoga! — powtórzył Ordener.
— Ależ, mój bracie — rzekł rybak — ty przecież, spodziewam się, nie szedłeś do groty Walderhoga?