Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/137

Ta strona została przepisana.

— Ja? Zachowaj mnie Boże! To niedźwiedź tam szedł.
— I jutro pójdziesz go tam szukać? — przerwała Maase z przestrachem.
— Ależ nie. Zresztą, moi przyjaciele niepodobna przypuścić, ażeby nawet niedźwiedź ośmielił się szukać schronienia w jaskini, gdzie...?
Nie dokończył, a wszyscy troje przeżegnali się.
— Masz słuszność — potaknął rybak — jest jakiś instynkt, który zwierzęta uprzedza o tych rzeczach.
— Moi dobrzy ludzie — rzekł Ordener — powiedzcie mi, co jest tak przestraszającego w tej grocie Walherhoga?
Zapytani spojrzeli po sobie niemal osłupiali ze zdziwienia, jak gdyby nie mogli zrozumieć podobnego zapytania.
— Wszak to tam jest grób króla Waldera? — dodał młodzieniec.
— Tak — odparła rybaczka — grób zbudowany z kamieni, które czasem śpiewają.
— I to jeszcze nie wszystko — zauważył rybak.
— O nie! — mówiła dalej rybaczka — w nocy widziano tam nieraz tańczące kości nieboszczyków.
— A i to jeszcze nie wszystko — odezwał się góral.
Potem zamilkli, jak gdyby nie śmieli mówić dalej.
— No i cóż tam jest więcej nadnaturalnego? — zapytał znowu Ordener.
— Młodzieńcze — rzekł poważnie góral — nie odzywaj się tak lekkomyślnie, skoro widzisz, że ja, stary i siwy wilk, drżę, kiedy o tem mówię.