Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/138

Ta strona została przepisana.

Na to Ordener odpowiedział z łagodnym uśmiechem:
— Chciałbym jednak wiedzieć o wszystkiem, co się dzieje w grocie Walderhoga, ponieważ tam właśnie idę.
Słowa te przejęły strachem słuchających.
— Do Walderhoga! O nieba! pan idziesz do Walderhoga? — zawołał rybak. — I mówisz to takim głosem, jak gdyby kto inny powiedział: — Idę do Loevig, aby tam sprzedać dorsze! — albo na dolinę Ralpha, na połów śledzi! — Do Walderhoga, wielki Boże!
— Nieszczęśliwy młodzieńcze! — dodała kobieta — urodziłeś się widać bez anioła stróża! Żaden święty z nieba snąć nie jest twym patronem! Można to przypuszczać, gdyż sam powiedziałeś, że nie jesteś pewny swego imienia.
— A jakiż cel — przerwał góral — może prowadzić waszą łaskawość do tego straszliwego miejsca?
— Mam ważnej rzeczy zażądać od kogoś — odpowiedział Ordener.
— Panie nieznajomy — rzekł rybak — zdajesz się nie znać dokładnie tego kraju. Czy się nie mylisz? Bo być nie może, abyś miał zamiar iść do groty Walderhoga.
— Jeśli przytem — dodał góral — chcesz pan mówić z ludzką istotą, to nie znajdziesz tam nikogo...
— Oprócz szatana — dokończyła rybaczka.
— Szatana! Jakiego szatana?
— Tego, dla którego grób śpiewa i tańczą nieboszczyki.
— Pan widać nie wiesz — rzekł rybak głos