Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/14

Ta strona została przepisana.

I jakże go kochać nie miała, kiedy tyle dla niego cierpień przeniosła?
Wstała, aby wziąć z głębi starej szafy krucyfiks zardzewiały i kurzem okryty. Popatrzała na niego błagalnym wzrokiem, a później rzucając go z przestrachem, zawołała:
— Modlić się! Czyż ja mogę się modlić?... O tak, nieszczęśliwa! Modlitwę swoją tylko do piekła zasyłać możesz, bo do piekła należysz.
Upadła na ławę w posępnem marzeniu, kiedy nagle do drzwi zapukano.
Rzadki to był wypadek u wdowy Stadt; od wielu lat bowiem, wskutek niezwykłych przygód w jej życiu, cała wieś Thoctre sądziła, że kobieta ta ma stosunki z piekielnymi duchami. Nikt przeto nie zbliżał się do jej chaty. Dziwną zaprawdę była zabobonność owego wieku i kraju, pogrążonego jeszcze w ciemnocie! Zyskała ona przez nieszczęście tę samą opinię, jaką dozorca Spladgestu zjednał sobie przez naukę.
— Gdyby to był mój syn! gdyby to był Gili! — zawołała i rzuciła się ku drzwiom.
Niestety! to nie był jej syn. Gdy drzwi otworzyła, stanął przed nią pustelnik nizkiego wzrostu, ubrany w habit, którego opuszczony kaptur pozwalał widzieć tylko czarną brodę.
— Czego żądacie, świętobliwy ojcze? — rzekła wdowa. — Nie wiecie zapewne, do jakiego przyszliście domu.
— Wiem to dobrze — odparł pustelnik głosem chrapliwym i aż nazbyt dla niej znanym. A zrzucając rękawice, czarną brodę i kaptur, pokazał twarz okrutną, ryżą brodę i ręce uzbrojone w ohydne pazury.