Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/143

Ta strona została przepisana.

poczciwego rybaka, wszyscy go błogosławili, dobra Maase długo modliła się za niego, stojąc na progu chaty. Góral Kennybol i jego sześciu towarzyszy, którzy mu wskazali drogę, rozeszli się z nim o pół mili od groty Walderhoga, a ci nieustraszeni strzelcy, dążący na spotkanie ze strasznym drapieżnikiem, jak na wesołą zabawę, trwożnie spoglądali za zagadkowym młodzieńcem, który tak śmiało udawał się do przeklętej groty.
Ordener wszedł do groty Walderhoga, jak się wchodzi do portu oddawna upragnionego. Doznawał niewypowiedzianej radości na myśl, że miał spełnić tak święte zadanie i że za chwil kilka wyleje może krew swoją dla ukochanej Etheli. Chociaż wkrótce miał uderzyć na rozbójnika, przed którym drżała cała prowincya, na potwora, szatana może, jednak nie jego straszliwa postać zjawiła się w jego wyobraźni. Widział on tylko obraz uwięzionej dziewicy, modlącej się za niego przed ołtarzem więzienia. Gdyby poświęcał się dla kogo innego, nie dla niej, byłby może pomyślał przez chwilę o niebezpieczeństwach, do których z tak daleka przychodził, choćby dlatego, żeby niemi pogardzić; ale czy podobna myśl może się znaleźć w młodem sercu w chwili, kiedy ono bije podwójnem uniesieniem: szczytnego poświęcenia i szlachetnej miłości?
Postępował z głową wniesioną pod czarnemi sklepieniami, o które odbijały się odgłosy jego kroków, rozchodząc się potem posępnem, długotrwałem echem wśród zalegających przestrzeni ciemności. Idąc, nawet nie rzucił okiem na stalaktyty, na wiekowe bazalty, wiszące po nad jego głową pomiędzy mchami, porosta-