Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/144

Ta strona została przepisana.

mi i bluszczami. Chaotyczne nagromadzenie tych dziwacznych kształtów zabobonna łatwowierność wieśniaków norweskich zaludniała gromadami szatanów i widm...
Przeszedł z równą obojętnością około grobu króla Waldera, z którym łączyły się tak smutne podania, a nie słyszał innego głosu, oprócz świstu wiatru, uderzającego o ściany posępnych korytarzy.
Szedł dalej pod krzywemi arkadami, słabo oświeconemi przez rozpadliny nawpół zarosłe chwastem i krzewami. Stopy jego potrącały często o jakieś szczątki, które staczały się po skale z głuchym dźwiękiem, a wśród ciemności przybierały kształty rozbitych czaszek, albo długich rzędów białych zębów.
Nie czuł wcale obawy. Dziwił się tylko, że dotąd nie napotkał groźnego mieszkańca tej straszliwej groty.
Przybył nareszcie do rodzaju okrągłej sali, wykutej w skale. Tam kończyła się podziemna droga, po której szedł dotychczas, a w ścianach sali nie było innego otworu, oprócz szerokich szpar, przez które można było widzieć góry i lasy.
Zdziwiony zupełną pustką, zaczął już tracić nadzieję spotkania rozbójnika. Naraz pomnik szczególniejszego kształtu zwrócił jego uwagę. Trzy wielkie, podłużne głazy, stojąc na ziemi, podtrzymywały czwarty szeroki i kwadratowy, co razem wyglądało jak trzy filary z dachem. Pod tym olbrzymim trójnogiem wznosił się ołtarz, utworzony z jednej sztuki granitu, otworem pośrodku. W pomniku tym Ordener poznał