Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/147

Ta strona została przepisana.

Mały człowiek roześmiał się.
— Ty nie wiesz, że jestem szatanem, że duch mój jest duchem Ingolpha Tępiciela?
— Wiem, że jesteś rozbójnikiem, który popełnia morderstwa dla złota.
— Mylisz się — przerwał potwór — nie dla złota, lecz dla krwi.
— Czy nie byłeś zapłacony przez Ahlefelda za zabicie kapitana Dispolsena?
— O czem mówisz? Co to za nazwiska?
— Nie znasz kapitana Dispolsena, którego zamordowałeś na płaszczyźnie Urchtal?...
— Być może, ale zapomniałem o nim tak, jak i o tobie za trzy dni zapomnę.
— Nie znasz hrabiego Ahlefelda, który zapłacił ci za wydarcie kapitanowi żelaznej szkatułki?
— Ahlefeld! Poczekaj... Tak, znam go. Wczoraj piłem krew jego jedynaka z czaszki mojego syna.
Ordener wstrząsnął się ze zgrozy.
— Czyś nie był zadowolony z zapłaty?
— Z jakiej zapłaty? — zapytał rozbójnik.
— Twój widok wstrętem mnie przejmuje. Trzeba raz skończyć. Wszak przed tygodniem skradłeś żelazną szkatułkę jednej z twoich ofiar oficerowi munckholmskiego pułku?
Na te słowa rozbójnik żywo się poruszył.
— Oficer munckholmskiego pułku! — szepnął, a po chwili zagadnął, wpatrując się w młodzieńca płomiennym wzrokiem: — Może i ty także jesteś oficerem tego pułku?
— Nie! — odparł Ordener.