Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/15

Ta strona została przepisana.

— O Boże! — zawołała wdowa i twarz swą w dłoniach ukryła.
— Cóż to? — rzekł mały człowiek — czyż po dwudziestu czterech latach nie przywykłaś jeszcze do widoku twego małżonka, na którego całą wieczność patrzeć musisz?
— Całą wieczność! — wyszeptała z przestrachem.
— Słuchaj, Lucy Pelnyrh, przynoszę ci nowiny o twoim synu.
— Moim synu! Gdzież on jest? dlaczego tu nie przychodzi?...
— Bo przyjść nie może.
— Panie... powiedz mi — mówiła dalej — gdzie on jest? Niestety i ty więc możesz szczęście mi przynosić!
— W samej rzeczy szczęśliwą przynoszę ci nowinę — rzekł mały człowiek głucho — ty bowiem słabą jesteś kobietą i dziwię się, żeś mogła urodzić takiego jak on syna. Pociesz się więc; obawiałaś się, aby syn twój nie poszedł moim śladem: teraz nie lękaj się już niczego.
— Jak to! — zawołała matka z uniesieniem — mój syn, mój ukochany Gill, tak bardzo się odmienił?
Pustelnik patrzał na jej radość z ponurym uśmiechem.
— O tak! bardzo się odmienił — rzekł nareszcie.
— Dlaczegóż więc nie biegnie w moje objęcia? Gdzieś go widział? Co on robił?
— Spał.