Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/151

Ta strona została przepisana.

— Jeszcze raz odpowiadam: nie i bądź przeklęty!
Ordener, nie zmieniając groźnej postawy, znów przemówił:
— Zastanów się, nieszczęśliwcze!
— Nie! Nigdy! — powtórzył z zawziętością rozbójnik.
Młodzieniec opuścił szablę.
— A więc — rzekł — odczep siekierę od zwojów mego płaszcza, ażebyśmy mogli zacząć walkę na nowo.
Pogardliwy śmiech był odpowiedzią potwora.
— Dziecko, bawisz się we wspaniałomyślność, której wcale nie potrzebuję.
I zanim zdziwiony Ordener zdołał myśl rozbójnika odgadnąć, ten skoczył na jego ramię, a potem jednym susem znalazł się w głębi groty. Uczyniwszy to, rzucił się z błyskawiczną szybkością na Ordenera i zawisł na nim jak pantera, kiedy się czepia paszczą i szponami boku lwa. Jego długie pazury zatopiły się w ramionach młodzieńca; zgięte jego kolana ściskały biodra przeciwnika, a ohydna twarz zbliżała się do oblicza Ordenera z rozwartemi usty i wyszczerzonemi zębami, gotowemi do rozszarpania ofiary. Nie mówił nic — tchnął tylko ciężko, z jego przepełnionej wściekłością piersi wydobywały się głuche pomruki. Był w tej chwili nad wszelki wyraz straszny, zatracił wszelkie cechy ludzkie. Okrucieństwo dzikiego zwierza połączyło się w nim z grozą i potwornością szatana.
Ordener zachwiał się pod ciężarem napastnika i byłby upadł zaskoczony niespodziewanym naciskiem.