Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/155

Ta strona została przepisana.

rucznik, lekki i żywy, machał rózeczką, którą ułamał z krzaków, rosnących przy drodze.
— Co ci jest, kapitanie? Dlaczego jesteś tak smutny?
— Widać, że mam powód do tego — odparł kapitan, nie podnosząc głowy.
— Do kata, precz ze smutkiem! Spójrz na mnie. Nie jestem smutny, chociaż mam do złego humoru powody.
— Wątpię, baronie Randmer. Co do mnie, straciłem jedyne moje dobra, cały mój majątek.
— Kapitanie Lory, widzę, że nasze szczęście zupełnie jest jednakie. Niewięcej jak dwa tygodnie temu, porucznik Alberik wygrał ode mnie jednym rzutem kości mój piękny zamek Randmer z przyległościami, co mnie wszakże nie doprowadziło do rozpaczy.
Kapitan odparł posępnie:
— Poruczniku, straciłeś tylko twój piękny zamek, a ja straciłem psa.
Na wesołej twarzy porucznika ukazał się wyraz spółczucia.
— Kapitanie, pociesz się; przecież ja, co straciłem mój zamek...
— I cóż to znaczy? — przerwał kapitan. — A zresztą pan odegrasz swój zamek.
— A pan dostaniesz innego psa.
— Być może, ale nie odzyskam już mego biednego Drakę.
Umilkł, a łzy spływały z jego oczu na twarz surową i ogorzałą.
— Nie kochałem nigdy — mówił dalej — nikogo