Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/157

Ta strona została przepisana.

karlii, com walczył pod dowództwem sławnego jenerała Schacka i pod dzielnym hrabią Guldenlewem!...
— Ale pan nie wiesz — przerwał Randmer — że te bandy mają podobno strasznego wodza, olbrzyma silnego i dzikiego, jak Goliat, rozbójnika, pijącego tylko ludzką krew, prawdziwego szatana...
— Kogóż to?
— Ależ słynnego Hana z Islandyi!
— Ba, założę się, że ten groźny jenerał nie umie nawet odwieźć na cztery tempa kurka u muszkietu, ani karabina nabić jak należy.
Randmer parsknął śmiechem.
— Tak, śmiej się poruczniku — mówił dalej kapitan. — Bardzo będzie przyjemnie skrzyżować nasze dzielne szable z ich nędznemi motykami, albo szlachetne lance z widłami od pieców! Prawdziwie godni nas nieprzyjaciele! Mój biedny Drake nie chciałby ich nawet kąsać po nogach!...
Kapitan energicznie wynurzał swoje oburzenie, aż mu przerwało zjawienie się nowego oficera, który przybył cały zdyszany.
— Kapitanie Lory! kochany Randmer! — wołał ów oficer już zdaleka.
— Co? — zapytali obydwaj.
— Moi przyjaciele... krew mi się ścina w żyłach... Ahlefeld, porucznik Ahlefeld, syn wielkiego kanclerza, znasz go przecie kochany baronie Randmer, ten Fryderyk... tak elegancki, tak zakochany w sobie...
— Tak — odpowiedział młody baron — bardzo elegancki! Jednak na ostatnim balu w Charlotenburgu