mój kostyum był szykowniejszy od jego... Ale cóż mu się stało?
— Wiem o kogo tu idzie — mruknął Lory. — O Fryderyka Ahlefeld, porucznika trzeciej kompanii, co ma niebieskie wyłogi. Dość on niedbale pełni swe obowiązki.
— Nikt się już na to nie będzie żalił, kapitanie Lory.
— Jakto? — spytał Randmer.
— Wszak on stoi garnizonem w Walhstrom? — zauważył stary kapitan.
— Właśnie. Otóż pułkownik odebrał teraz wiadomość... Biedny Fryderyk!
— Ale cóż mu się stało? Kapitanie Bollar, przestraszasz mnie...
— Ba! — gderał Lory — nasz elegancik nie stawił się pewnie do apelu, jak zwykle i kapitan wsadził do aresztu syna wielkiego kanclerza. Jestem pewny, że to całe nieszczęście, pod wpływem którego kapitanowi Bollar aż twarz pobladła.
Bollar rzekł poważnie:
— Kapitanie Lory, porucznik Ahlefeld został pożarty żywcem.
Kapitan zmarszczył czoło, Randmer zaś, przez chwilę zdziwiony, zaczął się śmiać serdecznie.
— Ach! kapitanie Bollar — zawołał — widzę, że się ciebie zawsze żarty trzymają. Ale tym razem nie dam się złapać, upewniam cię.
I porucznik, skrzyżowawszy ręce na piersiach, śmiał się wciąż, przysięgając, że go najbardziej bawiła
Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/158
Ta strona została przepisana.