Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/166

Ta strona została przepisana.

— Nie wiemy, panie Hacket — odpowiedziano.
— Mieszka on u swej siostry, Maase Braall, we wsi Surb — dodał ktoś inny.
— Widzicie — mówił pierwszy głos — że ja dotrzymuję wszystkich moich obietnic... Przyrzekłem wam Hana z Isiandyi na dowódcę i otóż go przyprowadzam.
Na te słową odpowiedział szmer, którego znaczenia trudno było odgadnąć. Ciekawość Ordenera, wzbudzona nazwiskiem Kennybola, który go tak zadziwił wczoraj, podwoiła się, gdy usłyszał straszliwe imię Hana z Isiandyi.
Ten sam głos mówił dalej:
— Moi przyjaciele, Jonaszu i ty Norbith, mniejsza o to, że się Kennybol opóźnia, jest nas i tak już za wielu, żebyśmy się czego obawiać mogli. A czyście znaleźli wasze sztandary w zwaliskach Krąg?
— Tak jest, panie Hacket — odpowiedziało kilka głosów.
— A więc podnieście chorągiew, już czas! Oto złoto, a to wasz niezwyciężony dowódca. Odważnie idźcie uwolnić szlachetnego Schumackera, nieszczęśliwego hrabiego Griffenfelda!
— Niech żyje Schumacker! — powtórzyło mnóstwo głosów, a imię to rozlegało się echem we wszystkich załamaniach podziemnych sklepień.
Ordener słuchał zdumiony, z zapartym w piersiach oddechem. Nie dowierzał uszom, nie mógł zrozumieć tego, co słyszał. Schumacker w związku z Kennybolem i Hanem z Islandyi? Co to za tajemniczy dramat, którego on, niewidzialny świadek, ujrzał jedną tylko scenę? Kogo tu broniono? Na czyją działano szkodę?