Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/168

Ta strona została przepisana.

wegii, wychowaniec jenerała Lewina, narażał swoją przyszłość i życie? dla niego to walczył z rozbójnikiem islandzkim, z którym Schumacker musi być w porozumieniu, skoro go postawił na czele tych buntowników? A może nawet ta szkatułka, dla której on, Ordener, chciał poświęcić krew swoją, zawierała tylko jakie niegodne tajemnice tego ohydnego spisku? Czyby mściwy więzień munckholmski zażartował sobie z niego? Może on odgadł jego imię i co byłoby najboleśniejszem dla wspaniałomyślnego młodzieńca, może popchnął go do tej fatalnej wyprawy, jedynie pragnąc zguby syna swojego wroga?...
Jeśli imię nieszczęśliwego otaczamy szacunkiem i miłością; jeśli w tajnikach swoich myśli przyrzeczemy dla jego nieszczęścia niewzruszone przywiązanie — jakże gorzką jest chwila, w której odbieramy w nagrodę niewdzięczność, kiedy czujemy, że nas pozbawiono uroku szlachetności i poznajemy, że musimy się wyrzec szczęścia tak czystego i słodkiego, jakie nam niesie poświęcenie. Wówczas nagle starzejemy się najsmutniejszą ze starości, bo starością doświadczenia, a tracimy najpiękniejsze złudzenia życia, w którem niema nic pięknego, prócz złudzeń.
Takie to bolesne myśli tłoczyły się w nieładzie do duszy Ordenera. Szlachetny młodzieniec chciałby umrzeć w tej fatalnej chwili; zdawało mu się, że całe szczęście jego życia uleciało. Wprawdzie niektóre słowa tego, który przemawiał jako posłaniec hrabiego Gritfenfelda, wydawały mu się kłamliwe lub wątpliwe; ale ponieważ miały na celu uwiedzenie poczciwych wieśniaków, tembardziej przeto Schumacker był występny