w jego oczach. A ten sam Schumacker był ojcem jego Etheli!...
Myśli te tem boleśniej wstrząsały jego sercem, gdyż jednocześnie je zajęły. Chwiał się stojąc na szczeblach drabiny, a jednak słuchał dalej; często bowiem z niewytłumaczoną niecierpliwością i chciwością przysłuchujemy się słowom, głoszącym nam o nieszczęściu, którego się najbardziej obawiamy.
— Tak jest — mówił dalej głos wysłańca z Munckholmu — zostajecie pod dowództwem groźnego Hana z Islandyi. Któż z wami walczyć się ośmieli? Sprawa wasza jest sprawą waszych żon i dzieci, niegodnie obdzieranych z dziedzictwa; jest sprawą nieszczęśliwego, od dwudziestu lat jęczącego niesłusznie w hańbiącem więzieniu. Dalej, Schumacker i wolność czekają na was! Śmierć waszym prześladowcom!
— Śmierć! — powtórzyło tysiąc głosów, a jednocześnie w podziemiu dał się słyszeć szczęk broni, z którym połączyły się chrapliwe brzmienia rogów w górach.
— Wstrzymajcie się! — zawołał Ordener, schodząc spiesznie z drabiny.
Myśl powstrzymania Schumackera od spełnienia zbrodni i uchronienia kraju od strasznej klęski, owładnęła nagle całą jego istotą. Ale kiedy stanął u wejścia do podziemia, obawa zgubienia zbyt porywczym krokiem ojca Etheli, a może i jej samej, zastąpiła w jego sercu wszelkie inne uczucie, stał więc blady, spoglądając ze zdziwieniem na niezwykły widok, jaki się jego oczom przedstawił.
Znalazł się jakby na wielkim placu podziemnego
Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/169
Ta strona została przepisana.