Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/173

Ta strona została przepisana.

Nie pozwolę, aby karta bezpieczeństwa mego przyjaciela, Krzysztofa Nedlama, miała być zgwałconą.
Ordener, tak cudownym sposobem wzięty w opiekę, spuścił głowę i upokorzył się w duchu, przypomniał sobie bowiem z jaką obojętnością przyjął wzruszające życzenia kapelana Anastazego Munder:
„Podarunek umierającego niechaj będzie błogosławieństwem dla podróżnika“.
— Ba! ba! — rzekł Hacket — pleciesz głupstwa, mój dzielny Norbith. Człowiek ten jest szpiegiem, musi więc zginąć.
— Dajcie mi siekierę — powtórzył olbrzym.
— Nie zginie! — wołał Norbith. — Coby na to powiedział duch mego biednego Nedlama, którego tak niegodnie powiesili? Ja za to odpowiadam, że nie zginie, ponieważ Nedlam nie chce, aby zginął.
— W samej rzeczy — rzekł stary Jonasz — Norbith ma słuszność. Jakże chcecie panie Hacket, żeby zabić tego nieznajomego, kiedy on ma kartę Krzysztofa Nedlama?
— Ale skoro jest szpiegiem? — odparł Hacket.
Starzec stanął obok młodego górnika przed Ordenerem i obaj powtórzyli z powagą:
— Ten nieznajomy ma kartę Krzysztofa Nedlama, którego powieszono w Skongen.
Hacket przekonał się, że trzeba było ustąpić, inni bowiem również zaczęli szemrać mówiąc, że nieznajomy nie powinien zginąć, skoro ma kartę bezpieczeństwa fałszerza Nedlama.
— No — rzekł wreszcie przez zęby i tłumiąc swoją wściekłość — niechaj sobie żyje. Zresztą, to was tylko obchodzi.