Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/174

Ta strona została przepisana.

— Nie pozwoliłbym go skrzywdzić, choćby to był sam dyabeł — rzekł Norbith z tryumfem.
Powiedziawszy to, zwrócił się do Ordenera.
— Słuchaj — ciągnął dalej — musisz być prawdziwym naszym bratem, skoro masz kartę Nedlama, mego biednego przyjaciela. Jesteśmy górnikami królewskimi. Powstajemy, ażeby się uwolnić z pod złej opieki. Pan Hacket, którego tu widzisz, twierdzi, że chwyciliśmy za broń dla jakiegoś hrabiego Schumackera, ja jednak nie znam go wcale. Nasza sprawa jest słuszną. Odpowiedz tedy, ale tak, jak gdybyś odpowiadał twemu świętemu patronowi: czy chcesz przystać do nas.
Szczególna myśl powstała w głowie Ordenera.
— Zgoda! — odpowiedział.
Wtedy Norbith podał mu szablę, którą on przyjął w milczeniu.
— Bracie — rzekł do niego młody góral — jeśli chcesz nas zdradzić, to wpierw mnie zabić musisz.
W tej chwili pod sklepieniem kopalni rozległ się głos rogu, który musiano znać dobrze, gdyż zaraz poczęto wołać:
— Otóż i Kennybol!