Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/25

Ta strona została przepisana.

szego posiadacza, feudalnego władcy Norwegii. Jakaż bowiem wieszczka, jakiż szatan albo anioł ośmieliłby się objąć w posiadanie lub opiekę ziemię, należącą niegdyś do Ralpha Olbrzyma?
Co prawda jednak, imię strasznego Ralpha dostatecznem było, aby nadać przerażający charakter owemu miejscu, już i tak dzikiemu z natury. Ale bądź co bądź, wspomnienie nie może być tak groźnem, jak zły duch; nigdy przeto rybak, opóźniający się wskutek burzy, zarzucając kotwicę swojej barki w przystani Ralpha, nie widział mary, śmiejącej się i tańczącej pomiędzy duchami na wierzchołku skały, ani też wieszczki, przebiegającej po nad krzakami na fosforycznym wozie, ciągnionym przez święcące robaczki, ani nakoniec nie ujrzał świętego, któryby po odbyciu modłów, unosił się na księżyc.
Gdyby wszakże w nocy, która nastąpiła po wielkiej burzy, rozhukane bałwany morskie i gwałtowny wiatr pozwoliły jakiemu zbłąkanemu marynarzowi przybić do lądu w tej niegościnnej przystani, wtedy doznałby zapewne zabobonnego strachu na widok trzech ludzi, siedzących około wielkiego ognia, płonącego pośrodku łąki. Dwóch z nich miało na sobie ogromne pilśniowe kapelusze i szerokie spodnie górników królewskich. Ręce ich były gołe aż do ramion, nogi obute w trzewiki z niewyprawnej skóry, u szerokich ich pasów wisiały zakrzywione szable i wielkie pistolety. Obaj mieli zawieszone u szyi rogi. Jeden z nich był stary, drugi bardzo młody, a gęsta broda starca i długie włosy młodzieńca nadawały dziki wyraz ich rysom i tak już ostrym i surowym.