Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/27

Ta strona została przepisana.

chodzą co noc i tańcząc około jego łoża, usłanego z liści, usypiają go szczękając zębami.
— To prawda — rzekł góral.
— Ależ — odparł młody górnik — przecie pan Hacket, na którego czekamy, przyrzekł, że Han z Islandyi stanie na czele naszego powstania?
— Obiecał nam to rzeczywiście — odpowiedział Kennybol — a przy pomocy tego szatana, możemy być pewni zwycięztwa nad wszystkiemi zielonemi kaftanami z Drontheimu i Kopenhagi.
— Tem lepiej — rzekł stary górnik — ja jednak nie podejmuję się stać w nocy blizko niego na straży...
W tej chwili chrzęst uschłych gałęzi pod krokami ludzkiemi ściągnął na siebie uwagę mówiących — odwrócili się więc, a przy świetle ogniska, mogli rozpoznać nowo przybyłego.
— Otóż i on! To pan Hacket! Witajcie, panie Hacket. Każesz długo czekać na siebie. Jesteśmy tutaj już blizko godzinę.
Pan Hacket był to człowiek małego wzrostu, otyły, czarno ubrany, z dzikim wyrazem na rozlanej twarzy.
— Moi przyjaciele — rzekł — spóźniłem się z powodu nieznajomości drogi i środków ostrożności, jakie przedsiębrać mi wypadało. Dziś rano opuściłem hrabiego Schumackera, a oto trzy worki złota, które mi polecił wam doręczyć.
Dwaj starcy rzucili się na złoto z chciwością, pospolitą u włościan ubogiej Norwegii. Młody górnik odepchnął worek, podany mu przez Hacketa,