Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/29

Ta strona została przepisana.

— Masz pan słuszność — przerwał młody górnik — byłoby to nieszlachetnie z naszej strony.
— Tak, panie Hacket — rzekli obaj starcy — będziemy walczyli za hrabiego Schumackera.
— Odważnie, moi przyjaciele! Powstańcie w jego imię i z jednego na drugi koniec Norwegii nieście hasło waszego dobroczyńcy. Słuchajcie, wszystko sprzyja waszej słusznej sprawie: będziecie uwolnieni od groźnego nieprzyjaciela, jenerała Lewina Knud, który rządzi tą prowincyą. Szlachetny mój pan, hrabia Griffenfeld, przez swoje tajemne wpływy, wyprawi go na jakiś czas do Berghen. Powiedzcie mi więc, Kennybol, Jonaszu i ty. kochany mój Norbith, czy wszyscy wasi towarzysze są już gotowi?
— Moi bracia z Guldbranschal — rzekł Norbith — oczekują tylko mojego rozkazu. Jutro, jeśli pan sobie życzysz...?
— Jutro i owszem. Potrzeba, aby młodzi górnicy, którymi dowodzisz, powstali pierwsi. No, a ty dzielny Jonaszu?
— Sześciuset zuchów z wysp Faroer, żywi się od trzech dni mięsem dzikich kóz i tranem niedźwiedzim, oczekując w lesie Bennallag na odgłos trąbki swego starego wodza, Jonasza z miasta Loewig.
— Bardzo dobrze. A ty, nieustraszony Kennybolu?
— Wszyscy, co noszą siekiery w wąwozach Kole i bez nadkolanków wdrapują się na skały, gotowi są złączyć się z braćmi górnikami, gdy ci ostatni będą potrzebowali ich pomocy.